Świadectwo nawróconego księdza rzymskokatolickiego
Richarda Petera Bennetta
(fragmenty)
Szczęśliwe były moje dziecięce lata w
ojczystym domu w Irlandii. Ośmioosobowa rodzina wspólnie bawiła się, śpiewała i
urządzała przedstawienia, a wszystko to na terenie koszar w Dublinie. Ojciec,
pułkownik Armii Irlandzkiej, przeszedł na emeryturę, gdy miałem dziewięć lat.
Byliśmy typową w Irlandii katolicką
rodziną. Ojciec czasami klękał uroczyście koło łóżka, aby się pomodlić; matka
rozmawiała z Jezusem przy szyciu, zmywaniu, nawet wypalaniu papierosa.
Wieczorami klękaliśmy w bawialni, by razem odmówić różaniec. Niedzielnej mszy
nie opuszczał nikt, chyba poważnie zaniemógł. Gdy miałem lat pięć czy sześć,
Chrystus był już dla mnie osobą bardzo realną – jak zresztą Maryja i inni
święci. Łatwo mi utożsamiać się z członkami innych tradycyjnie katolickich narodów
Europy oraz z mieszkańcami Ameryki Łacińskiej i Filipińczykami, którzy Jezusa,
Maryję, Józefa i innych świętych wkładają do jednego „worka wiary”.
W szkole jezuickiej w Belvedere wpojono
mi katechizm, tam też odebrałem wykształcenie podstawowe i średnie. Jak każdy
chłopiec uczący się pod okiem Jezuitów, w wieku dziesięciu lat umiałem płynnie
recytować pięć dowodów na istnienie Boga i wyjaśnić, czemu papież jest głową
jedynego prawdziwego kościoła. Ważne było przychodzenie z pomocą duszom w
czyśćcu cierpiącym; wpojono nam, iż „świętą i zbawienną jest rzeczą modlić się
za zmarłych, aby byli od grzechów uwolnieni”, choć nikt z nas nie wiedział, co
to właściwie oznacza. Mówiono, iż papież, głowa kościoła, to najważniejszy
człowiek na ziemi; że jego słowo jest prawem, a Jezuici jego prawą ręką. Choć
mszę odprawiano po łacinie, uczęszczałem niemal co dzień, zauroczony atmosferą
tajemniczości; słyszeliśmy zresztą, iż tak właśnie podoba się Bogu. Zachęcano
do modlitw do świętych; prawie każda sprawa miała patrona. Niezbyt się do tego
akurat stosowałem, nie licząc modlitw do św. Antoniego, patrona rzeczy
zgubionych – często bowiem coś gubiłem.
Jako czternastolatek poczułem powołanie
misjonarskie; nie wpłynęło to jednak na mój sposób życia. Lata nastoletnie były
bardzo satysfakcjonujące; wiodło mi się i w nauce, i w sporcie.
Często odwoziłem mamę na zabiegi w
szpitalu. Czekając raz na nią, znalazłem w książce cytat z Ewangelii Marka
10,29-30 (BT):
„Jezus
odpowiedział: Zaprawdę powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr,
matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał
stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól
wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym”. Nie mając
pojęcia o prawdziwym poselstwie Ewangelii, stwierdziłem, że na pewno mam
powołanie na misjonarza.
ZAROBIĆ NA ZBAWIENIE
W 1956 roku opuściwszy rodzinę i
przyjaciół wstąpiłem do Zakonu Dominikanów. Osiem lat zgłębiałem istotę stanu
zakonnego, tradycję kościoła, teologie Tomasza z Akwinu, filozofię i niektóre
aspekty Biblii z perspektywy katolickiej. Dominikański system religijny
sprawił, że cała wiara, jaka tliła się w mej duszy, uległa instytucjonalizacji
i rytualizacji; do uświęcenia miało wieść posłuszeństwo prawu kościelnemu i
zakonnemu. Z Ambrose’em, Duffym ojcem duchownym studentów, nieraz mówiliśmy o
prawie jako środku uświęcenia. Pragnąłem nie tylko być „świętym”, ale mieć
pewność wiecznego zbawienia. Zapamiętałem sobie fragment nauczania Piusa XII: „Zbawienie
wielu zależy od modlitw i ofiar mistycznego Ciała Chrystusa w tej intencji”;
zabieganie o zbawienie cierpieniami i modlitwą to także trzon poselstw z Fatimy
i Lourdes. Cierpieniem i modlitwą usiłowałem więc wysłużyć zbawienie zarówno
sobie jak i innym. W dublińskim klasztorze Dominikanów w Tallaght mozoliłem się
strasznie, aby tylko ocalić dusze: lodowate prysznice w środku zimy, okładanie
się po plecach stalowym łańcuchem ... Ojciec duchowny studentów wiedział o tym,
a jego własny przykład był dodatkowym bodźcem, by wypełniać słowa papieża.
Pilnie studiowałem, modliłem się, umartwiałem i starałem się przestrzegać tak
Dziesięciu Przykazań jak i mnóstwa reguł i tradycji dominikańskich.
POMPA NA ZEWNĄTRZ, PUSTKA W ŚRODKU
W 1963 roku w wieku 25 lat, przyjąwszy
święcenia kapłańskie, kontynuowałem studia nad Tomaszem z Akwinu an
Uniwersytecie Anielskim w Rzymie. Nie umiałem pogodzić się z zewnętrzną pompą i
wewnętrzną pustką dookoła. Z obrazów, zdjęć i książek wyrobiłem sobie przez
lata pewien wizerunek Stolicy Apostolskiej i Świętego Miasta; jak się okazało,
całkiem różny od tego, co zobaczyłem. Wstrząs przeżyłem też na Uniwersytecie
Anielskim, widząc, że rzesze studentów wcale nie zajmuje teologia, a na
wykładach oddaja się lekturze Time’a i Newsweeka. Jedynymi jako tako
zainteresowanymi treścią zajęć były osoby zabiegające o stopnie naukowe lub o
wysoka pozycję w hierarchii kościelnej swoich krajów.
(...)
PYCHA, UPADEK I NOWE ŁAKNIENIE
1 października 1964 roku trafiłem na
Trynidad. Całe siedem lat owocnie – z perspektywy katolickiego księdza –
spełniałem kapłańskie obowiązki szczycąc się licznym udziałem wiernych we mszy.
W roku 1972 zaangażowałem się w katolicki ruch charyzmatyczny; 16 marca na
spotkaniu modlitewnym dziękowałem Bogu, że taki ze mnie dobry ksiądz, prosząc,
aby jeśli taka Jego wola, upokorzył mnie, bym stał się jeszcze lepszy. I tego
samego wieczora w zupełnie głupi sposób uległem wypadkowi. Skutek ? Rozbity tył
głowy, rozliczne uszkodzenia kręgosłupa. Gdyby nie to spotkanie oko w oko ze
śmiercią, wątpię, czy kiedyś wyrwałbym się ze stanu samozadowolenia. Mechaniczne
odklepywanie modlitw okazało się w tej sytuacji jałowe – cierpiąc ból z głębi
serca wołałem do Boga.
Cierpiąc boleśnie, zacząłem przez
kolejne tygodnie znajdować ulgę w modlitwie bezpośredniej, osobistej. Odłożyłem
brewiarz, oficjalne modlitwy dla księży, i różaniec, zacząłem za to korzystać w
modlitwie z ustępów Pisma Świętego. Był to proces ślamazarny. Nie znałem Biblii
za dobrze; niewielka wiedza na jej temat nabyta na studiach skłaniała raczej do
podejrzliwości wobec niej niż do zaufania. Znajomość filozofii i teologii
Tomasza z Akwinu czyniła mnie całkiem bezradnym w tej mierze, toteż zabieranie
się do lektury Biblii w poszukiwaniu Pana miało posmak wyprawy bez mapy w
ciemną knieję.
Gdy z końcem roku przeniesiono mnie do
innej parafii, moim towarzyszem okazał się dominikanin, z którym znałem się od
lat. I przepracowaliśmy dwa lata w parafii Pointe-a-Pierre, wspólnie wszelkimi
znanymi nam sposobami szukając Boga. Czytaliśmy, studiowaliśmy, modliliśmy się
i wprowadzali w czyn to, czego uczył nas kościół. Stworzyliśmy parafie w
Gasparillo, Claxton Bay i Marabelli, by wymienić tylko te największe. Z
perspektywy katolickiej religijności odnieśliśmy sukces: Na msze uczęszczało
wielu wiernych, w szkołach, także państwowych, uczono katechizmu. Wprawdzie nie
przerwałem poszukiwań biblijnych, ale nie miały one większego wpływu na naszą
pracę; ukazywały mi za to, jak mało wiem o Panu i Jego Słowie. W tym mniej
więcej czasie żarliwą modlitwą mojego serca stał się werset z Listu do Filipian
3,10:
„Żeby
poznać Go i doznać mocy zmartwychwstania Jego ...” (BW).
Ruch charyzmatyczny rozwijał się
dynamicznie, zapoznaliśmy z nim wieśniaków niemal wszystkich naszych parafii.
Na zaproszenie ruchu przyjechała na Trynidad grupa kanadyjskich chrześcijan.
Dużo się dowiedziałem z ich wykładów, głównie o modlitwie o uzdrowienie.
Nauczanie było co prawda zbyt zorientowane na doznania, ale przyniosło skutek:
zachęciło mnie do głębszego zaufania autorytetowi Biblii. Zacząłem porównywać
ustępy, ba, cytować je z podaniem numeru rozdziału i wersetu ! Kanadyjczycy
często przytaczali werset 53,5 z Księgi Izajasza: „... w Jego ranach jest nasze zdrowie” (BT). Przestudiowawszy
starannie cały 53 rozdział odkryłem, że Biblia rozwiązuje problem grzechu
poprzez ofiarę zastępczą. Zrozumiałem,
że Chrystus umarł za mnie i że błądzę, chcąc samemu zapłacić za swój grzech lub
mieć w tej zapłacie własny udział.
„Jeżeli
zaś dzięki łasce, to już nie ze względu na uczynki, bo inaczej łaska nie byłaby
już łaską”
(List do Rzymian 11,6 / BT).
„Wszyscyśmy
pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze; a Jahwe zwalił
na Niego winy nas wszystkich” (Księga Izajasza 53,6 / BT)
Uprzykrzonym moim grzechem była
skłonność do złości na ludzi, nieraz wręcz gniew, brak serca. Prosiłem Boga o
przebaczenie, nie rozumiejąc, że grzesznikiem jestem z natury, odziedziczonej
po Adamie. Prawda Pisma brzmi: „... jest
napisane: Nie ma sprawiedliwego, nawet ani jednego” (Rzym.3,10 / BT), oraz:
„... wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są
chwały Bożej” (Rzym.3,23 / BT ). Lecz kościół wpoił mi, że moją grzeszność, zwaną grzechem
pierworodnym, zmył chrzest w wieku niemowlęcym. Głową dalej w to wierzyłem, ale
serce podpowiadało, że ta grzeszna natura nie została jeszcze wcale przez
Jezusa pokonana. I wołało: „Żeby poznać
Go i doznać mocy zmartwychwstania Jego ...” (Filip.3,10 / BW). Pojąłem, że
życie chrześcijańskie można wieść tylko dzięki Jego mocy. Przylepiłem sobie ten
werset na tablicy rozdzielczej samochodu i innych miejscach, stał się mottem
mego życia. A Pan, który jest Bogiem wiernym, zaczął odpowiadać.
NAJWAŻNIEJSZE PYTANIE
Po pierwsze, odkryłem, że Słowo Boże w Biblii ma charakter absolutny i nie zawiera
błędów. Przedtem uczono mnie, że jest ono względne, a jego prawdziwość można w
wielu miejscach podważyć; teraz zauważałem, że Biblii można ufać. Korzystając z
Konkordancji Stronga, zacząłem badać, co sama Biblia ma do powiedzenia na swój
temat. I odkryłem jasne przesłanie, że pochodzi ona wprost od Boga, a jej
poselstwo ma charakter absolutny. Jest niezmiennie wiarygodna pod względem
historycznym, pod względem obietnic, jakich udzielił Bóg, pod względem proroctw
oraz pod względem nakazów moralnych i wskazówek dotyczących życia chrześcijańskiego.
„Wszelkie
Pismo od Boga natchnione [jest] i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do
poprawiana, do kształcenia w sprawiedliwości – aby człowiek Boży był doskonały,
przysposobiony do każdego dobrego czynu” (2Tym.3,16-17 / BT)
(...)
KOŚCIÓŁ
czy BIBLIA ?
(...)
Dalej modliłem się wersetem z Listu do
Filipian 3,10: „Żeby poznać Go i doznać
mocy zmartwychwstania Jego ...” (BW). Ale by poznać Chrystusa, musiałem
wpierw uznać w sobie grzesznika. Z Pisma Świętego (1Tym.2,5) wynikało, iż
niewłaściwą jest moja rola kapłana-pośrednika, a nauka kościoła na ten temat
całkiem sprzeciwia się Biblii. Lubiłem to uczucie: osoby przez ludzi szanowanej,
a nawet czczonej. Swój grzech usprawiedliwiałem argumentem, iż jeśli tak głosi
największy kościół świata, to kimże jestem, aby to podważać ? Wewnętrzna walka
jednak nie ustawała. Dostrzegłszy grzeszność kultu Maryi, świętych i księży,
byłem już gotów odmówić Maryi i świętym statusu pośredników; nie potrafiłem
jednak wyrzec się kapłaństwa; była to przecież moja życiowa inwestycja.
LATA ZMAGAŃ
Maryja, święci, kapłaństwo stanowiły
tylko wycinek ogromnego teatru wojny, jaka się we mnie toczyła. Kto był Panem
mego życia: Jezus Chrystus w swym Słowie czy Rzym ? To pytanie huczało mi w
głowie bez ustanku, zwłaszcza przez ostatnie sześć lat probostwa w Sangre
Grande (1979-1985). Już w dzieciństwie włożono mi w umysł przeświadczenie, że
kościół katolicki to najwyższy autorytet w sprawach wiary i obyczajów; nie
umiałem się tego przekonania pozbyć. Rzym był nie tylko najwyższym autorytetem
– zwałem go przecież ‘świętą Matką’. Czy mógłbym sprzeciwić się ‘świętej Matce’
? Tym bardziej, że odgrywałem niepoślednią rolę w udzielaniu jej sakramentów i
nakłanianiu ludzi do wierności wobec niej !
W 1981 roku w Nowym Orleanie na
parafialnym seminarium odnowy odnowiłem postanowienie służby w kościele
katolickim; ale po powrocie na Trynidad i konfrontacji z problemami
codzienności znów zwróciłem się do Słowa. Wewnętrzne napięcie stało się nie do
zniesienia; ucierpiał mój żołądek, rozchwiały się emocje. Raz upatrywałem
absolutu w kościele rzymskim, kiedy indziej znów autorytet Biblii uznawałem za
ostateczny; a przecież powinienem pamiętać o tej prawdziwe: Nie można dwom panom służyć. Ja tymczasem
usilnie starałem się podporządkować absolutny autorytet Słowa Bożego
najwyższemu autorytetowi kościoła rzymskokatolickiego.
Konflikt ten dobrze ilustrują moje
poczynania z czterema figurami w kościele Sangre Grande. Wyrzuciłem figury św.
Franciszka i św. Marcina, bo w Księdze Wyjścia drugie przykazanie głosi: „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby...”
(2Mojż.20,4 / BT). Kiedy jednak niektórzy parafianie zaprotestowali przeciw
usunięciu obrazu Przenajświętszego Serca i figury Maryi, ustąpiłem; bo ‘władza
wyższa’, czyli kościół rzymski, w kanonie 1188 swego prawa głosiła: Należy
zachować praktykę umieszczania w kościołach świętych obrazów, by doznawały czci
ze strony wiernych”. I nie dostrzegałem, że czyniąc tak podporządkowuję Słowo
Boże słowu ludzkiemu.
Mimo odkrycia absolutnego charakteru
Słowa Bożego desperacko trwałem przy teorii, iż kościół rzymski posiada
autorytet większy niż Słowo, nawet jeśli jego orzeczenia jaskrawie przeczą
Biblii. Jak to było możliwe ? Niewątpliwie sam byłem sobie winien. Gdybym uznał
autorytet Biblii za najwyższy, Słowo przekonałoby mnie do rezygnacji z
kapłańskiej roli pośrednika; na tę ofiarę nie chciałem się jednak zdobyć. Po
drugie, nikt nie podważał tego, co czyniłem jako kapłan. Na msze do nas
przychodzili chrześcijanie z różnych dalekich krajów, widzieli nasze święte
oleje, wodę święconą, medaliki, figurki, szaty liturgiczne, rytuały – i nigdy
nie zareagowali ani słowem ! Niezwykły przepych, symbolizm, muzyka i smak
artystyczny kościoła rzymskiego robiły swoje; tajemnicza woń kadzidła uderza
mocno nie tylko w nozdrza, ale i do głowy.
PUNKT ZWROTNY
Raz jakaś pani zwróciła mi uwagę (był to
jedyny przypadek na 22 lata): „Wy, Katolicy, macie tylko pozór pobożności, ale
wyrzekacie się jej mocy”. Słowa te jakiś czas spędzały mi sen z oczu. Kochałem
kościelne lampy, sztandary i wesołą muzykę ludową, gitary, bębny. Zapewne na
całym Trynidadzie nie było drugiego
księdza, który posiadałby tak barwne szaty liturgiczne i chorągwie. Lecz w
środku nie było mi tak kolorowo.
W październiku 1985 roku łaska Boża
okazała się silniejsza niż kłamstwo, z którym usiłowałem żyć. Pojechałem na
Barbados, aby się modlić, zaniepokojony kompromisem, do jakiego się zmuszam.
Byłem w pułapce. Owszem, miałem Słowo Boże za absolut, godny posłuszeństwa, ale
też mówiłem sobie, że przecież przed
obliczem Boga ślubowałem posłuszeństwo kościołowi. Na Barbados czytałem
książkę, w której wyłożono biblijny sens słowa ‘kościół’ – ‘wspólnota
wierzących’. W kościele nowotestamentowym nie ma śladu hierarchii i obce jest
pojęcie ‘kleru’ kierującego ‘świeckimi’; biblijny kościół chce zachować słowa
Jezusa: „... albowiem jeden jest wasz
Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście” (Mat.23,8 / BT). Widząc, iż
‘kościół’ oznacza wspólnotę, już bez oporów porzuciłem wiarę w najwyższy
autorytet kościoła katolickiego i oparłem się tylko na Jezusie jako Panu. Na
podstawie Pisma zauważyłem, że znani mi katoliccy biskupi nie są wcale wierzący
w biblijnym sensie słowa. To ludzie pobożni, oddani kultowi Maryi, wierni
różańcowi, lojalni wobec Rzymu, ale nie mający pojęcia o dokończonym dziele zbawienia, doskonałej
ofierze Chrystusa, o tym, iż zbawienie
ma charakter osobisty i pełny. Uczą o pokucie za grzechy, ludzkim
cierpieniu, uczynkach religijnych – o drodze ludzkiej, nie o drodze Bożej.
Dzięki łasce Pana pojąłem, iż zbawić nie może ani kościół, ani uczynki. „Łaską bowiem jesteście zbawieni przez
wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się
nikt nie chlubił” (Efez.2,8-9 / BT).
NOWE NARODZINY W WIEKU 48 LAT
Nie mogąc pogodzić życia w Jezusie
Chrystusie z wiernością nauce Rzymu, porzuciłem kościół katolicki. Opuściwszy
Trynidad w 1985 roku, zatrzymałem się na pobliskim Barbados, w gościnie u
starszego małżeństwa. Prosiłem Pana, by zaopatrzył mnie w garnitur i środki na
podróż do Kanady; moje cywilne ubrania nadawały się tylko do strefy
zwrotnikowej, a cały majątek liczył paręset dolarów. Modlitwy zostały
wysłuchane, choć o potrzebach tych wspomniałem tylko Panu.
Z 35-stopniowego upału tropików trafiłem
wprost w śniegi i lody Kanady. Spędziwszy miesiąc w Vancouverze pojechałem do
Stanów Zjednoczonych, ufając, że Pan zaspokoi każdą mą potrzebę; nowe życie rozpoczynałem bowiem w wieku
48 lat, bez grosza przy duszy, bez karty stałego pobytu, prawa jazdy i
jakichkolwiek listów polecających – z
samym tylko Panem i Jego Słowem.
(...)
ŚWIADECTWO O EWANGELII ŁASKI
Gdy w 1972 roku ktoś uczył mnie o Panu
jako uzdrowicielu ciała, powinien był przede wszystkim powiedzieć, jak zostaje
odpuszczony grzech i jak mimo grzesznej natury mogę pojednać się z Bogiem.
Biblia ukazuje, że Jezus zastąpił nas na krzyżu; mówią o tym słowa Izajasza
53,5 / BT: „On był przybity za nasze
grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w
Jego ranach jest nasze zdrowie” (Poniósł karę, którą za swe grzechy
powinienem cierpieć ja. Przed obliczem Ojca mogę Mu zaufać jako ofierze
zastępczej). Słowa te napisano na 750 lat przed ukrzyżowaniem Pana; a niedługo
po Jego śmierci i zmartwychwstaniu Piotr apostoł ogłosił: „On sam w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali
być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości – krwią Jego ran
zostaliście uzdrowieni” (1Ptr.2,24 / BT).
Jako dziedzice natury Adama, wszyscy
zgrzeszyliśmy i brak nam chwały Bożej. Jak zatem możemy stanąć obliczem
Świętego, jeśli nie w Jezusie, uznając, że umarł On za nas ? Bóg daje wiarę potrzebną do nowego narodzenia i zdolność uznania
Jezusa za naszą ofiarę zastępczą. Bo
to On zapłacił cenę za nasze grzechy; choć sam bez grzechu, został ukrzyżowany.
To poselstwo Ewangelii. Czy zatem tylko wiara wystarczy ? Tak, wiara osoby narodzonej na nowo wystarczy. Wiara ta pochodzi od
Boga i rodzi dobre czyny, z których pierwszy jest nawrócenie. „Jego bowiem dziełem jesteśmy, stworzeni w
Chrystusie Jezusie do dobrych czynów, do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy w
nich chodzili” (Efez.2,10 / BW).
Nawracając się, porzucamy dzięki mocy
Bożej dawne życie i dawne grzechy. Nie znaczy to, że odtąd nie zgrzeszymy, lecz
zmienia się nasz status przed obliczem Boga: Zostajemy nazwani dziećmi Bożymi i
naprawdę nimi jesteśmy. Jeśli mimo to grzeszymy, wystawiamy na szwank swoja
przyjaźń z Bogiem, ale może ona zostać zaraz naprawiona; nie grozi nam już
utrata statusu dziecka Bożego w Chrystusie, bo status to nieodwołalny. List do Hebrajczyków
10,10 (BW) ogłasza cudowną prawdę: „...
uświęceni jesteśmy przez ofiarowanie ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze”.
Dokończone dzieło Jezusa na krzyżu w pełni wystarcza, jest doskonałe. Składając
pełną ufność w tym dziele, stajemy
się uczestnikiem nowego życia, pochodzącego od Ducha: rodzimy się na nowo.
A DZIŚ ...
Dziś moim zadaniem, dobrym dziełem,
jakie Pan dla mnie przygotował, jest głosić Ewangelię w okolicach miasta
Austin w centralnym Teksasie na południu USA*. Słowa, które o Żydach
powiedział apostoł Paweł, mogę odnieść do umiłowanych braci Katolików: że z
całego serca pragnę ich zbawienia i modlę się za nimi do Boga. Bo muszę im
wydać świadectwo, że pałają żarliwością ku Bogu, nie opartą jednak na pełnym
zrozumieniu Jego Słowa, ale na kościelnej tradycji. Gdybyście wiedzieli, z
jakim oddaniem i poświęceniem praktykują swą religię niektórzy Katolicy,
zarówno mężczyźni jak i kobiety*, choćby na Filipinach i w Ameryce
Południowej, pojęlibyście, czemu z głębi serca wołam: „Panie, daj nam
współczucie, byśmy mogli pojąć ból i cierpienie, jakimi się obarczają oddani
Katolicy w swoich staraniach, aby Tobie się podobać”*. Bo pojąwszy ból w sercach
Katolików, zapałamy pragnieniem, aby ukazać im Dobrą Nowinę o dokończonym dziele Chrystusa na Krzyżu.
Moje świadectwo dowodzi, jak trudno Katolikowi
odrzucić tradycję kościoła. Ale skoro Pan w swym Słowie tego wymaga, trzeba to
zrobić. „Pozór pobożności” w kościele rzymskim przeszkadza Katolikowi dostrzec
sedno problemu. Każdy z nas musi określić, na jakiej podstawie znamy prawdę.
Dla Kościoła Katolickiego ostatecznym autorytetem są decyzje i dekrety
urzędującego Papieża. Kanon 749 Kodeksu Prawa Kanonicznego mówi: „Nieomylnością
w nauczaniu, na mocy swego urzędu, cieszy się Biskup Rzymski, kiedy jako
najwyższy Pasterz i Nauczyciel wszystkich wiernych, którego zadaniem jest
utwierdzać braci w wierze, w sposób definitywny głosi obowiązującą naukę w
sprawach wiary i obyczajów”*.
Ale
według Biblii autorytetem jest samo Słowo Boże i na jego podstawie można
rozpoznać Prawdę.
Tradycje ludzkie skłoniły Reformatorów
do wystąpienia z postulatem: „tylko Biblia, tylko wiara, tylko łaska, tylko w
Chrystusie i tylko Bogu należy się chwała !”
( ! ) Powyższe
fragmenty świadectwa pochodzą z książeczki pt.: „Od Tradycji do Prawdy”
napisanej przez Richarda Petera Bennetta (Portland, Oregon 5 lutego 1996);
wydawca: Chapel Library, Pensacola; str.: 1-12.
( !
!
) Br. R.P. Bennett zakończył swoje całe świadectwo w wyżej wymienionej
publikacji, takim apelem (str.29):
„... Wypełnił się czas i przybliżyło się Królestwo Boże, upamiętajcie
się i wierzcie Ewangelii” (Mar.1,15 / BW).
* - pewne zmiany
wprowadzone i wyszczególnione tutaj, są zgodne z oryginałem w języku
angielskim:
Fragmenty Słowa
Bożego w tekście pochodzą z dwóch przekładów Biblii:
BT – „Biblia Tysiąclecia” (wydanie
katolickie: „Pallottinum”);
BW – „Biblia Warszawska” (wydanie
protestanckie: „Towarzystwo Biblijne w Polsce”).
P.S.
Inne „z serii – świadectwa ...”:
1) „Gwardzista”
2) Świadectwo Siostry Bożeny
oraz filmy:
„Niebiblijne doktryny katolickie -
Prymat Piotrowy”
„Niebiblijne doktryny katolickie -
czyściec”
„Czy modlić się za zmarłych ?”
„Śmierć, czyli co Biblia mówi o
umieraniu”
„Spożywanie ciała i krwi Pana Jezusa - 6
rozdział Ew. Jana”
„Matka Boska ekumeniczna ?”
„Co każdy katolik musi usłyszeć ....”
„Dar zbawienia, czyli przykrywka dla
katolicyzmu”
„W niewoli tradycji, czyli w oparach
wyobrażeń i w kulcie pogaństwa” (art. cz.1.)
http://oczekujacchrystusa.blogspot.com/2016/04/w-niewoli-tradycji-czyli.html