neo-protestantyzm konserwatyzm biblijny

piątek, 2 czerwca 2017

z serii – świadectwa …

Świadectwo nawróconego księdza rzymskokatolickiego
Richarda Petera Bennetta 


(fragmenty)

Szczęśliwe były moje dziecięce lata w ojczystym domu w Irlandii. Ośmioosobowa rodzina wspólnie bawiła się, śpiewała i urządzała przedstawienia, a wszystko to na terenie koszar w Dublinie. Ojciec, pułkownik Armii Irlandzkiej, przeszedł na emeryturę, gdy miałem dziewięć lat.
Byliśmy typową w Irlandii katolicką rodziną. Ojciec czasami klękał uroczyście koło łóżka, aby się pomodlić; matka rozmawiała z Jezusem przy szyciu, zmywaniu, nawet wypalaniu papierosa. Wieczorami klękaliśmy w bawialni, by razem odmówić różaniec. Niedzielnej mszy nie opuszczał nikt, chyba poważnie zaniemógł. Gdy miałem lat pięć czy sześć, Chrystus był już dla mnie osobą bardzo realną – jak zresztą Maryja i inni święci. Łatwo mi utożsamiać się z członkami innych tradycyjnie katolickich narodów Europy oraz z mieszkańcami Ameryki Łacińskiej i Filipińczykami, którzy Jezusa, Maryję, Józefa i innych świętych wkładają do jednego „worka wiary”.
W szkole jezuickiej w Belvedere wpojono mi katechizm, tam też odebrałem wykształcenie podstawowe i średnie. Jak każdy chłopiec uczący się pod okiem Jezuitów, w wieku dziesięciu lat umiałem płynnie recytować pięć dowodów na istnienie Boga i wyjaśnić, czemu papież jest głową jedynego prawdziwego kościoła. Ważne było przychodzenie z pomocą duszom w czyśćcu cierpiącym; wpojono nam, iż „świętą i zbawienną jest rzeczą modlić się za zmarłych, aby byli od grzechów uwolnieni”, choć nikt z nas nie wiedział, co to właściwie oznacza. Mówiono, iż papież, głowa kościoła, to najważniejszy człowiek na ziemi; że jego słowo jest prawem, a Jezuici jego prawą ręką. Choć mszę odprawiano po łacinie, uczęszczałem niemal co dzień, zauroczony atmosferą tajemniczości; słyszeliśmy zresztą, iż tak właśnie podoba się Bogu. Zachęcano do modlitw do świętych; prawie każda sprawa miała patrona. Niezbyt się do tego akurat stosowałem, nie licząc modlitw do św. Antoniego, patrona rzeczy zgubionych – często bowiem coś gubiłem.
Jako czternastolatek poczułem powołanie misjonarskie; nie wpłynęło to jednak na mój sposób życia. Lata nastoletnie były bardzo satysfakcjonujące; wiodło mi się i w nauce, i w sporcie.
Często odwoziłem mamę na zabiegi w szpitalu. Czekając raz na nią, znalazłem w książce cytat z Ewangelii Marka 10,29-30 (BT):
„Jezus odpowiedział: Zaprawdę powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym”. Nie mając pojęcia o prawdziwym poselstwie Ewangelii, stwierdziłem, że na pewno mam powołanie na misjonarza.

ZAROBIĆ NA ZBAWIENIE
W 1956 roku opuściwszy rodzinę i przyjaciół wstąpiłem do Zakonu Dominikanów. Osiem lat zgłębiałem istotę stanu zakonnego, tradycję kościoła, teologie Tomasza z Akwinu, filozofię i niektóre aspekty Biblii z perspektywy katolickiej. Dominikański system religijny sprawił, że cała wiara, jaka tliła się w mej duszy, uległa instytucjonalizacji i rytualizacji; do uświęcenia miało wieść posłuszeństwo prawu kościelnemu i zakonnemu. Z Ambrose’em, Duffym ojcem duchownym studentów, nieraz mówiliśmy o prawie jako środku uświęcenia. Pragnąłem nie tylko być „świętym”, ale mieć pewność wiecznego zbawienia. Zapamiętałem sobie fragment nauczania Piusa XII: „Zbawienie wielu zależy od modlitw i ofiar mistycznego Ciała Chrystusa w tej intencji”; zabieganie o zbawienie cierpieniami i modlitwą to także trzon poselstw z Fatimy i Lourdes. Cierpieniem i modlitwą usiłowałem więc wysłużyć zbawienie zarówno sobie jak i innym. W dublińskim klasztorze Dominikanów w Tallaght mozoliłem się strasznie, aby tylko ocalić dusze: lodowate prysznice w środku zimy, okładanie się po plecach stalowym łańcuchem ... Ojciec duchowny studentów wiedział o tym, a jego własny przykład był dodatkowym bodźcem, by wypełniać słowa papieża. Pilnie studiowałem, modliłem się, umartwiałem i starałem się przestrzegać tak Dziesięciu Przykazań jak i mnóstwa reguł i tradycji dominikańskich.

POMPA NA ZEWNĄTRZ, PUSTKA W ŚRODKU
W 1963 roku w wieku 25 lat, przyjąwszy święcenia kapłańskie, kontynuowałem studia nad Tomaszem z Akwinu an Uniwersytecie Anielskim w Rzymie. Nie umiałem pogodzić się z zewnętrzną pompą i wewnętrzną pustką dookoła. Z obrazów, zdjęć i książek wyrobiłem sobie przez lata pewien wizerunek Stolicy Apostolskiej i Świętego Miasta; jak się okazało, całkiem różny od tego, co zobaczyłem. Wstrząs przeżyłem też na Uniwersytecie Anielskim, widząc, że rzesze studentów wcale nie zajmuje teologia, a na wykładach oddaja się lekturze Time’a i Newsweeka. Jedynymi jako tako zainteresowanymi treścią zajęć były osoby zabiegające o stopnie naukowe lub o wysoka pozycję w hierarchii kościelnej swoich krajów.
(...)

PYCHA, UPADEK I NOWE ŁAKNIENIE
1 października 1964 roku trafiłem na Trynidad. Całe siedem lat owocnie – z perspektywy katolickiego księdza – spełniałem kapłańskie obowiązki szczycąc się licznym udziałem wiernych we mszy. W roku 1972 zaangażowałem się w katolicki ruch charyzmatyczny; 16 marca na spotkaniu modlitewnym dziękowałem Bogu, że taki ze mnie dobry ksiądz, prosząc, aby jeśli taka Jego wola, upokorzył mnie, bym stał się jeszcze lepszy. I tego samego wieczora w zupełnie głupi sposób uległem wypadkowi. Skutek ? Rozbity tył głowy, rozliczne uszkodzenia kręgosłupa. Gdyby nie to spotkanie oko w oko ze śmiercią, wątpię, czy kiedyś wyrwałbym się ze stanu samozadowolenia. Mechaniczne odklepywanie modlitw okazało się w tej sytuacji jałowe – cierpiąc ból z głębi serca wołałem do Boga.
Cierpiąc boleśnie, zacząłem przez kolejne tygodnie znajdować ulgę w modlitwie bezpośredniej, osobistej. Odłożyłem brewiarz, oficjalne modlitwy dla księży, i różaniec, zacząłem za to korzystać w modlitwie z ustępów Pisma Świętego. Był to proces ślamazarny. Nie znałem Biblii za dobrze; niewielka wiedza na jej temat nabyta na studiach skłaniała raczej do podejrzliwości wobec niej niż do zaufania. Znajomość filozofii i teologii Tomasza z Akwinu czyniła mnie całkiem bezradnym w tej mierze, toteż zabieranie się do lektury Biblii w poszukiwaniu Pana miało posmak wyprawy bez mapy w ciemną knieję.
Gdy z końcem roku przeniesiono mnie do innej parafii, moim towarzyszem okazał się dominikanin, z którym znałem się od lat. I przepracowaliśmy dwa lata w parafii Pointe-a-Pierre, wspólnie wszelkimi znanymi nam sposobami szukając Boga. Czytaliśmy, studiowaliśmy, modliliśmy się i wprowadzali w czyn to, czego uczył nas kościół. Stworzyliśmy parafie w Gasparillo, Claxton Bay i Marabelli, by wymienić tylko te największe. Z perspektywy katolickiej religijności odnieśliśmy sukces: Na msze uczęszczało wielu wiernych, w szkołach, także państwowych, uczono katechizmu. Wprawdzie nie przerwałem poszukiwań biblijnych, ale nie miały one większego wpływu na naszą pracę; ukazywały mi za to, jak mało wiem o Panu i Jego Słowie. W tym mniej więcej czasie żarliwą modlitwą mojego serca stał się werset z Listu do Filipian 3,10:
„Żeby poznać Go i doznać mocy zmartwychwstania Jego ...” (BW).

Ruch charyzmatyczny rozwijał się dynamicznie, zapoznaliśmy z nim wieśniaków niemal wszystkich naszych parafii. Na zaproszenie ruchu przyjechała na Trynidad grupa kanadyjskich chrześcijan. Dużo się dowiedziałem z ich wykładów, głównie o modlitwie o uzdrowienie. Nauczanie było co prawda zbyt zorientowane na doznania, ale przyniosło skutek: zachęciło mnie do głębszego zaufania autorytetowi Biblii. Zacząłem porównywać ustępy, ba, cytować je z podaniem numeru rozdziału i wersetu ! Kanadyjczycy często przytaczali werset 53,5 z Księgi Izajasza: „... w Jego ranach jest nasze zdrowie” (BT). Przestudiowawszy starannie cały 53 rozdział odkryłem, że Biblia rozwiązuje problem grzechu poprzez ofiarę zastępczą. Zrozumiałem, że Chrystus umarł za mnie i że błądzę, chcąc samemu zapłacić za swój grzech lub mieć w tej zapłacie własny udział.
„Jeżeli zaś dzięki łasce, to już nie ze względu na uczynki, bo inaczej łaska nie byłaby już łaską” (List do Rzymian 11,6 / BT).
„Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze; a Jahwe zwalił na Niego winy nas wszystkich” (Księga Izajasza 53,6 / BT)

Uprzykrzonym moim grzechem była skłonność do złości na ludzi, nieraz wręcz gniew, brak serca. Prosiłem Boga o przebaczenie, nie rozumiejąc, że grzesznikiem jestem z natury, odziedziczonej po Adamie. Prawda Pisma brzmi: „... jest napisane: Nie ma sprawiedliwego, nawet ani jednego” (Rzym.3,10 / BT), oraz: „... wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej” (Rzym.3,23 / BT ). Lecz kościół  wpoił mi, że moją grzeszność, zwaną grzechem pierworodnym, zmył chrzest w wieku niemowlęcym. Głową dalej w to wierzyłem, ale serce podpowiadało, że ta grzeszna natura nie została jeszcze wcale przez Jezusa pokonana. I wołało: „Żeby poznać Go i doznać mocy zmartwychwstania Jego ...” (Filip.3,10 / BW). Pojąłem, że życie chrześcijańskie można wieść tylko dzięki Jego mocy. Przylepiłem sobie ten werset na tablicy rozdzielczej samochodu i innych miejscach, stał się mottem mego życia. A Pan, który jest Bogiem wiernym, zaczął odpowiadać.

NAJWAŻNIEJSZE PYTANIE
Po pierwsze, odkryłem, że Słowo Boże  w Biblii ma charakter absolutny i nie zawiera błędów. Przedtem uczono mnie, że jest ono względne, a jego prawdziwość można w wielu miejscach podważyć; teraz zauważałem, że Biblii można ufać. Korzystając z Konkordancji Stronga, zacząłem badać, co sama Biblia ma do powiedzenia na swój temat. I odkryłem jasne przesłanie, że pochodzi ona wprost od Boga, a jej poselstwo ma charakter absolutny. Jest niezmiennie wiarygodna pod względem historycznym, pod względem obietnic, jakich udzielił Bóg, pod względem proroctw oraz pod względem nakazów moralnych i wskazówek dotyczących życia chrześcijańskiego.

„Wszelkie Pismo od Boga natchnione [jest] i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiana, do kształcenia w sprawiedliwości – aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu” (2Tym.3,16-17 / BT)
(...)

KOŚCIÓŁ  czy  BIBLIA ?
(...)
Dalej modliłem się wersetem z Listu do Filipian 3,10: „Żeby poznać Go i doznać mocy zmartwychwstania Jego ...” (BW). Ale by poznać Chrystusa, musiałem wpierw uznać w sobie grzesznika. Z Pisma Świętego (1Tym.2,5) wynikało, iż niewłaściwą jest moja rola kapłana-pośrednika, a nauka kościoła na ten temat całkiem sprzeciwia się Biblii. Lubiłem to uczucie: osoby przez ludzi szanowanej, a nawet czczonej. Swój grzech usprawiedliwiałem argumentem, iż jeśli tak głosi największy kościół świata, to kimże jestem, aby to podważać ? Wewnętrzna walka jednak nie ustawała. Dostrzegłszy grzeszność kultu Maryi, świętych i księży, byłem już gotów odmówić Maryi i świętym statusu pośredników; nie potrafiłem jednak wyrzec się kapłaństwa; była to przecież moja życiowa inwestycja.

LATA ZMAGAŃ
Maryja, święci, kapłaństwo stanowiły tylko wycinek ogromnego teatru wojny, jaka się we mnie toczyła. Kto był Panem mego życia: Jezus Chrystus w swym Słowie czy Rzym ? To pytanie huczało mi w głowie bez ustanku, zwłaszcza przez ostatnie sześć lat probostwa w Sangre Grande (1979-1985). Już w dzieciństwie włożono mi w umysł przeświadczenie, że kościół katolicki to najwyższy autorytet w sprawach wiary i obyczajów; nie umiałem się tego przekonania pozbyć. Rzym był nie tylko najwyższym autorytetem – zwałem go przecież ‘świętą Matką’. Czy mógłbym sprzeciwić się ‘świętej Matce’ ? Tym bardziej, że odgrywałem niepoślednią rolę w udzielaniu jej sakramentów i nakłanianiu ludzi do wierności wobec niej !
W 1981 roku w Nowym Orleanie na parafialnym seminarium odnowy odnowiłem postanowienie służby w kościele katolickim; ale po powrocie na Trynidad i konfrontacji z problemami codzienności znów zwróciłem się do Słowa. Wewnętrzne napięcie stało się nie do zniesienia; ucierpiał mój żołądek, rozchwiały się emocje. Raz upatrywałem absolutu w kościele rzymskim, kiedy indziej znów autorytet Biblii uznawałem za ostateczny; a przecież powinienem pamiętać o tej prawdziwe:  Nie można dwom panom służyć. Ja tymczasem usilnie starałem się podporządkować absolutny autorytet Słowa Bożego najwyższemu autorytetowi kościoła rzymskokatolickiego.
Konflikt ten dobrze ilustrują moje poczynania z czterema figurami w kościele Sangre Grande. Wyrzuciłem figury św. Franciszka i św. Marcina, bo w Księdze Wyjścia drugie przykazanie głosi: „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby...” (2Mojż.20,4 / BT). Kiedy jednak niektórzy parafianie zaprotestowali przeciw usunięciu obrazu Przenajświętszego Serca i figury Maryi, ustąpiłem; bo ‘władza wyższa’, czyli kościół rzymski, w kanonie 1188 swego prawa głosiła: Należy zachować praktykę umieszczania w kościołach świętych obrazów, by doznawały czci ze strony wiernych”. I nie dostrzegałem, że czyniąc tak podporządkowuję Słowo Boże słowu ludzkiemu.
Mimo odkrycia absolutnego charakteru Słowa Bożego desperacko trwałem przy teorii, iż kościół rzymski posiada autorytet większy niż Słowo, nawet jeśli jego orzeczenia jaskrawie przeczą Biblii. Jak to było możliwe ? Niewątpliwie sam byłem sobie winien. Gdybym uznał autorytet Biblii za najwyższy, Słowo przekonałoby mnie do rezygnacji z kapłańskiej roli pośrednika; na tę ofiarę nie chciałem się jednak zdobyć. Po drugie, nikt nie podważał tego, co czyniłem jako kapłan. Na msze do nas przychodzili chrześcijanie z różnych dalekich krajów, widzieli nasze święte oleje, wodę święconą, medaliki, figurki, szaty liturgiczne, rytuały – i nigdy nie zareagowali ani słowem ! Niezwykły przepych, symbolizm, muzyka i smak artystyczny kościoła rzymskiego robiły swoje; tajemnicza woń kadzidła uderza mocno nie tylko w nozdrza, ale i do głowy.

PUNKT ZWROTNY
Raz jakaś pani zwróciła mi uwagę (był to jedyny przypadek na 22 lata): „Wy, Katolicy, macie tylko pozór pobożności, ale wyrzekacie się jej mocy”. Słowa te jakiś czas spędzały mi sen z oczu. Kochałem kościelne lampy, sztandary i wesołą muzykę ludową, gitary, bębny. Zapewne na całym Trynidadzie  nie było drugiego księdza, który posiadałby tak barwne szaty liturgiczne i chorągwie. Lecz w środku nie było mi tak kolorowo.
W październiku 1985 roku łaska Boża okazała się silniejsza niż kłamstwo, z którym usiłowałem żyć. Pojechałem na Barbados, aby się modlić, zaniepokojony kompromisem, do jakiego się zmuszam. Byłem w pułapce. Owszem, miałem Słowo Boże za absolut, godny posłuszeństwa, ale też mówiłem sobie, że  przecież przed obliczem Boga ślubowałem posłuszeństwo kościołowi. Na Barbados czytałem książkę, w której wyłożono biblijny sens słowa ‘kościół’ – ‘wspólnota wierzących’. W kościele nowotestamentowym nie ma śladu hierarchii i obce jest pojęcie ‘kleru’ kierującego ‘świeckimi’; biblijny kościół chce zachować słowa Jezusa: „... albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście” (Mat.23,8 / BT). Widząc, iż ‘kościół’ oznacza wspólnotę, już bez oporów porzuciłem wiarę w najwyższy autorytet kościoła katolickiego i oparłem się tylko na Jezusie jako Panu. Na podstawie Pisma zauważyłem, że znani mi katoliccy biskupi nie są wcale wierzący w biblijnym sensie słowa. To ludzie pobożni, oddani kultowi Maryi, wierni różańcowi, lojalni wobec Rzymu, ale nie mający pojęcia o dokończonym dziele zbawienia, doskonałej ofierze Chrystusa, o tym, iż zbawienie ma charakter osobisty i pełny. Uczą o pokucie za grzechy, ludzkim cierpieniu, uczynkach religijnych – o drodze ludzkiej, nie o drodze Bożej. Dzięki łasce Pana pojąłem, iż zbawić nie może ani kościół, ani uczynki. „Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił” (Efez.2,8-9 / BT).

NOWE NARODZINY W WIEKU 48 LAT
Nie mogąc pogodzić życia w Jezusie Chrystusie z wiernością nauce Rzymu, porzuciłem kościół katolicki. Opuściwszy Trynidad w 1985 roku, zatrzymałem się na pobliskim Barbados, w gościnie u starszego małżeństwa. Prosiłem Pana, by zaopatrzył mnie w garnitur i środki na podróż do Kanady; moje cywilne ubrania nadawały się tylko do strefy zwrotnikowej, a cały majątek liczył paręset dolarów. Modlitwy zostały wysłuchane, choć o potrzebach tych wspomniałem tylko Panu.
Z 35-stopniowego upału tropików trafiłem wprost w śniegi i lody Kanady. Spędziwszy miesiąc w Vancouverze pojechałem do Stanów Zjednoczonych, ufając, że Pan zaspokoi każdą mą potrzebę; nowe życie rozpoczynałem bowiem w wieku 48 lat, bez grosza przy duszy, bez karty stałego pobytu, prawa jazdy i jakichkolwiek listów polecających – z samym tylko Panem i Jego Słowem.
(...)

ŚWIADECTWO O EWANGELII ŁASKI
Gdy w 1972 roku ktoś uczył mnie o Panu jako uzdrowicielu ciała, powinien był przede wszystkim powiedzieć, jak zostaje odpuszczony grzech i jak mimo grzesznej natury mogę pojednać się z Bogiem. Biblia ukazuje, że Jezus zastąpił nas na krzyżu; mówią o tym słowa Izajasza 53,5 / BT: „On był przybity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Poniósł karę, którą za swe grzechy powinienem cierpieć ja. Przed obliczem Ojca mogę Mu zaufać jako ofierze zastępczej). Słowa te napisano na 750 lat przed ukrzyżowaniem Pana; a niedługo po Jego śmierci i zmartwychwstaniu Piotr apostoł ogłosił: „On sam w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości – krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni” (1Ptr.2,24 / BT).
Jako dziedzice natury Adama, wszyscy zgrzeszyliśmy i brak nam chwały Bożej. Jak zatem możemy stanąć obliczem Świętego, jeśli nie w Jezusie, uznając, że umarł On za nas ? Bóg daje wiarę potrzebną do nowego narodzenia i zdolność uznania Jezusa za naszą ofiarę zastępczą. Bo to On zapłacił cenę za nasze grzechy; choć sam bez grzechu, został ukrzyżowany. To poselstwo Ewangelii. Czy zatem tylko wiara wystarczy ? Tak, wiara osoby narodzonej na nowo wystarczy. Wiara ta pochodzi od Boga i rodzi dobre czyny, z których pierwszy jest nawrócenie. „Jego bowiem dziełem jesteśmy, stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych czynów, do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy w nich chodzili” (Efez.2,10 / BW).
Nawracając się, porzucamy dzięki mocy Bożej dawne życie i dawne grzechy. Nie znaczy to, że odtąd nie zgrzeszymy, lecz zmienia się nasz status przed obliczem Boga: Zostajemy nazwani dziećmi Bożymi i naprawdę nimi jesteśmy. Jeśli mimo to grzeszymy, wystawiamy na szwank swoja przyjaźń z Bogiem, ale może ona zostać zaraz naprawiona; nie grozi nam już utrata statusu dziecka Bożego w Chrystusie, bo status to nieodwołalny. List do Hebrajczyków 10,10 (BW) ogłasza cudowną prawdę: „... uświęceni jesteśmy przez ofiarowanie ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze”. Dokończone dzieło Jezusa na krzyżu w pełni wystarcza, jest doskonałe. Składając pełną ufność w tym dziele, stajemy się uczestnikiem nowego życia, pochodzącego od Ducha: rodzimy się na nowo.

A DZIŚ ...
Dziś moim zadaniem, dobrym dziełem, jakie Pan dla mnie przygotował, jest głosić Ewangelię w okolicach miasta Austin w centralnym Teksasie na południu USA*. Słowa, które o Żydach powiedział apostoł Paweł, mogę odnieść do umiłowanych braci Katolików: że z całego serca pragnę ich zbawienia i modlę się za nimi do Boga. Bo muszę im wydać świadectwo, że pałają żarliwością ku Bogu, nie opartą jednak na pełnym zrozumieniu Jego Słowa, ale na kościelnej tradycji. Gdybyście wiedzieli, z jakim oddaniem i poświęceniem praktykują swą religię niektórzy Katolicy, zarówno mężczyźni jak i kobiety*, choćby na Filipinach i w Ameryce Południowej, pojęlibyście, czemu z głębi serca wołam: „Panie, daj nam współczucie, byśmy mogli pojąć ból i cierpienie, jakimi się obarczają oddani Katolicy w swoich staraniach, aby Tobie się podobać”*. Bo pojąwszy ból w sercach Katolików, zapałamy pragnieniem, aby ukazać im Dobrą Nowinę o dokończonym dziele Chrystusa na Krzyżu.
Moje świadectwo dowodzi, jak trudno Katolikowi odrzucić tradycję kościoła. Ale skoro Pan w swym Słowie tego wymaga, trzeba to zrobić. „Pozór pobożności” w kościele rzymskim przeszkadza Katolikowi dostrzec sedno problemu. Każdy z nas musi określić, na jakiej podstawie znamy prawdę. Dla Kościoła Katolickiego ostatecznym autorytetem są decyzje i dekrety urzędującego Papieża. Kanon 749 Kodeksu Prawa Kanonicznego mówi: „Nieomylnością w nauczaniu, na mocy swego urzędu, cieszy się Biskup Rzymski, kiedy jako najwyższy Pasterz i Nauczyciel wszystkich wiernych, którego zadaniem jest utwierdzać braci w wierze, w sposób definitywny głosi obowiązującą naukę w sprawach wiary i obyczajów”*.
Ale według Biblii autorytetem jest samo Słowo Boże i na jego podstawie można rozpoznać Prawdę.
Tradycje ludzkie skłoniły Reformatorów do wystąpienia z postulatem: „tylko Biblia, tylko wiara, tylko łaska, tylko w Chrystusie i tylko Bogu należy się chwała !”


( ! ) Powyższe fragmenty świadectwa pochodzą z książeczki pt.: „Od Tradycji do Prawdy” napisanej przez Richarda Petera Bennetta (Portland, Oregon 5 lutego 1996); wydawca: Chapel Library, Pensacola; str.: 1-12.

( ! ! ) Br. R.P. Bennett zakończył swoje całe świadectwo w wyżej wymienionej publikacji, takim apelem (str.29):
„... Wypełnił się czas i przybliżyło się Królestwo Boże, upamiętajcie się i wierzcie Ewangelii” (Mar.1,15 / BW).


* - pewne zmiany wprowadzone i wyszczególnione tutaj, są zgodne z oryginałem w języku angielskim: 

Fragmenty Słowa Bożego w tekście pochodzą z dwóch przekładów Biblii:
BT – „Biblia Tysiąclecia” (wydanie katolickie: „Pallottinum”);
BW – „Biblia Warszawska” (wydanie protestanckie: „Towarzystwo Biblijne w Polsce”).


P.S.
Inne „z serii – świadectwa ...”:
1) „Gwardzista”

2) Świadectwo Siostry Bożeny

oraz filmy:

„Niebiblijne doktryny katolickie - Prymat Piotrowy”

„Niebiblijne doktryny katolickie - czyściec”

„Czy modlić się za zmarłych ?”

„Śmierć, czyli co Biblia mówi o umieraniu”

„Spożywanie ciała i krwi Pana Jezusa - 6 rozdział Ew. Jana”

„Matka Boska ekumeniczna ?”

„Co każdy katolik musi usłyszeć ....”

„Dar zbawienia, czyli przykrywka dla katolicyzmu”

„W niewoli tradycji, czyli w oparach wyobrażeń i w kulcie pogaństwa” (art. cz.1.)
http://oczekujacchrystusa.blogspot.com/2016/04/w-niewoli-tradycji-czyli.html